Podczas długiej i męczącej
podróży nie obyło się bez utrudnień. Kilka razy prawie trafił nas piorun, a
silny wiatr sprawiał, że co chwile gubiliśmy się pośród ciemności i gęstych
chmur. Po paru godzinach wylądowaliśmy w końcu na polanie w środku sosnowego
lasu. Zastanawiałam się co takie miejsce może mieć wspólnego z komnatą i
eliksirem, skoro dookoła były tylko drzewa. Po jakiś 15 minutach bezsensownego przekomarzania
się ze mną, Draco wreszcie zdradził mi co robimy na tym odludziu. Niestety jego
wypowiedź była lakoniczna i zdanie „szukamy zamku” nie wiele mi dało, więc
musiałam męczyć go kolejny kwadrans, aby powiedział coś więcej. Sukcesywnie
zdobywałam informacje, jednocześnie podążając przez las za Malfoy’em, który
mimo, że świetnie udawał, to jednak widać było, że nie ma pojęcia co robić i
gdzie idziemy. W końcu chłopak wtajemniczył mnie, że cel naszych poszukiwań
znajduje się pod ziemią!
Błądzimy więc od godziny po lesie i szukamy jakichkolwiek śladów podziemnych budowli, jak na razie bez skutku. Sosny, bo tylko je można tu spotkać, rosną tak gęsto, że ledwo wpuszczają światło zachodzącego już słońca. Ich pnie lepią się od żywicy, a w powietrzu unosi się charakterystyczny dla tych drzew zapach. Ściółka szeleści cicho, wyścielona setkami sosnowych igiełek, a wystające z ziemi korzenie utrudniają nam podróż. Jest w tym miejscu coś magicznego, ale jednocześnie niepokojącego i tajemniczego. Od samego początku miałam dziwne wrażenie, że ktoś nas obserwuje, ale przypisywałam to moim dziwnym urojeniom. Teraz, gdy uczucie to narasta, postanawiam podzielić się nim z Malfoy’em.
- Draco.. – szeptam cicho, jakby w obawie, że ktoś nas podsłuchuje.
Chłopak odwraca się gwałtownie i mówi podenerwowanym głosem.
- Wiem gdzie jesteśmy, okej? Nie zgubiliśmy się! Idziemy na północ, która jest gdzieś tam. – wskazuje ręką przed siebie.
- Spokojnie, chciałam tylko zapytać czy nie masz wrażenia, że ktoś nas obserwuje…- - Co? O czym ty mówisz? Ten las to kompletne zadupie, kto miałby nas śledzić. – prycha.
„Nie wiem.. może wkurzony na nas za zabicie jego węża i ucieczkę Voldemort” aż kusi mnie, żeby to wtrącić, jednak gryzę się w język i pozwalam chłopakowi kontynuować:
- Wiesz… martwię się o ciebie. - mówi kpiącym tonem – Najpierw próby samobójcze, a teraz stany lękowe. Mugole nazywają to psychozami i zamykają ludzi w szpitalach. – dostrzegam jego ironiczny uśmiech skąpany w ostatnich promieniach słońca.
- A ja niepokoję się o ciebie, Draco. – odwzajemniam uśmiech – Po pierwsze, zastanawia mnie od kiedy interesujesz się mugolami, których nienawidzisz. – widzę, że chce zaprzeczyć, jednak nie dopuszczam go do słowa – A po drugie, martwi mnie twój brak orientacji w terenie. Gdy mówiłeś, że idziemy na północ, wskazałeś dłonią wschód. -
Widzę jak mina Malfoy’a rzednieje i na twarzy pojawia się zmieszanie oraz niepokój.
- Ale jak to.. – pyta zażenowany.
Nawet dziecko użyłoby metody rozpoznawania, po której stronie drzewa rośnie mech, jednak to za dużo jak na mózg Draco. Rzucam więc zaklęcie zamieniające różdżkę w kompas i udowadniam mu moją rację.
Chłopak patrzy na mnie przenikliwym wzrokiem i w końcu się odzywa:
- Mogłaś powiedzieć wcześniej, skoro wiedziałaś. Teraz to niby moja wina. -
- Nie, to wina twoich rodziców, że wychowali takiego idiotę. – mówię pod wpływem emocji, zanim zdążę ugryźć się w język.
- Coś ty powiedziała? –
Podchodzi bliżej, tak że dzielą nas tylko centymetry. Widzę iskry złości malujące się w jego oczach. Oddycha energicznie, a dłonie zaciska w pięści. Mierzy mnie przenikliwym wzrokiem, zwiększając mój niepokój. Wkroczyłam na zły teren. Rodzina jest dla Malfoy’a ważną rzeczą, a obrażanie jej nikomu nie wyszło na dobre. Jednak dziwię się, że jedno zdanie wprawiło go w taki szał. Nigdy nie widziałam go w takim stanie. Boję się. Boję się co może teraz zrobić. Wydaje się taki nieobliczalny…
- Ja.. ja.. – jąkam się w poszukiwaniu ostatniej deski ratunku – Draco, przepraszam. Wiem, że nie powinnam. – szepczę w końcu, a do oczu napływają mi łzy strachu.
Sojusz z Malfoy’em nie był dobrym pomysłem. Nie wiedziałam, że chłopak jest tak nieobliczalny, zbyt łatwo wpada w furie, zmienia nastrój. Żałuję każdej podjętej decyzji o współpracy z nim. Jest zbyt dumny, ma za wysokie ego. Narażanie się mu było złym pomysłem, a ja przekroczyłam bardzo cienką granicę i teraz mam za swoje.
Próbuję się cofnąć jednak potykam się o wystający z ziemi korzeń. Co za głupia ironia! Czuję się jak naiwna bohaterka opowiadania czy filmu, której jakieś cholerne drzewo odcięło drogę ucieczki.
- Musisz zrozumieć – Draco staje nade mną – że mojej rodziny się nie obraża. – syczy. - a kto to zrobi – sięga do kieszeni po różdżkę - musi ponieść karę. – uśmiecha się pogardliwie.
Słyszę donośną formułkę „Crucio” wypowiadaną przez chłopaka. Przerażona wpatruję się w koniec jego różdżki, z którego wydostaje się wiąska czerwonego światła. Tak bardzo boję się tego bólu. Cruciatus sprawia, że czujesz jak każda komórka twojego ciała płonie, każda kość jest z osobna miażdżona. Rzeczą, której najbardziej pragniesz, jest śmierć, a jedyne o czym myślisz, to żeby cierpienie w końcu się skończyło. Nigdy nie będę przygotowana na przeżycie tych tortur ponownie.
Zamykam oczy i czekam na cierpienie, jaki zafunduje mi Malfoy. Zaklęcie trafia w brzuch i promieniuje na całe ciało: od opuszków palców po cebulki włosów. Krzyczę, wiję się w cierpieniu i spazmach bólu. Modlę się o wybawienie. Nagle dzieje się coś, czego się nie spodziewam. Tortury ustają, a ja zdziwiona otwieram oczy i zamieram zdziwiona.
Widzę Draco, wiszącego nad ziemią i szarpiącego się na wszystkiego strony. Nie rozumiem co się dzieje… Dopiero po chwili dostrzegam grubą, ohydną mackę na szyi chłopaka, która próbuje wciągnąć go na drzewo. Widzę jak jego oczy rozszerzają się z braku tlenu, nie wiem czemu, ale zaczynam krzyczeć. Nie kontroluję swojego zachowania. Nie pomagam mu, tylko rzucam się w paniczną ucieczkę przez las. Działam jak w amoku. Powinnam ratować Draco, ale zadbałam o siebie. Z drugiej strony on też jest głupim idiotom nie panującym nad emocjami. Nie dbam o to, co się z nim stanie. Wpadł w furię z byle powodu, rzucił na mnie Cruciatusa! Zasługuje na to co go teraz spotyka. Odganiam moje myśli od Draco i koncentruję się na tym co teraz najważniejsze – przetrwaniu.
Światło księżyca nie jest wystarczająco silne żeby przeniknąć przez korony drzew, więc nie widzę ścieżki. Potykam się co chwile o korzeń, lub zahaczam o nisko rosnącą gałąź. Nie mam pojęcia gdzie jestem. Ogromny las, a gdzieś w środku zagubiona ja i czyhające na drzewach śmiertelne zagrożenie. Jestem zdana tylko na siebie, nikt mi nie pomoże. Wiem, że muszę działać, ale nie mam pojęcia co robić. Ciągle tylko biegnę na oślep, jakby w nadziei, że znajdę wyjście z tego przeklętego lasu. Kolana mam obtarte od ciągłych upadków, ręce poranione, a z ran sączą się stróżki krwi. Nie wiem ile czasu już uciekam, nie wiem przed czym, nie wiem gdzie. Czuję się coraz bardziej zmęczona, obolała. Każdy upadek wiedzie za sobą trudność z podniesieniem się. W końcu natrafiam na ogromny i twardy korzeń, o który zahaczam nogą. Gdy upadam, czuję przeszywający ból w kolanie. Nie daję rady go zgiąć, przez co nie mogę też wstać. Leżę zdyszana na mokrej od rosy ściółce i zastanawiam się co teraz zrobić. Jakiś wewnętrzny głos mówi mi, że nie warto wstawać, ucieczka nie ma sensu, a z życiem i tak chciałam dawno skończyć. Staram się go nie słuchać, znaleźć motywację do walki, ale niestety moja podświadomość ma rację. Nie warto. Nie znajdę lekarstwa. Draco wiedział dużo na jego temat, a teraz pewnie nie żyje. To już koniec.
Zamykam oczy i czekam. Czekam na śmierć, która będzie moim wybawieniem z tego świata, kłamstwa i oszustwa. Z planety podłości, nienawiści i śmierci. Ludzie tego nie widzą, ale życie jest jedną wielką beznadzieją. Dookoła nas codziennie jest tyle zła i cierpienia. Ciągle nowe trudności, nazywane przez naiwnych optymistów „wyzwaniami”. Spotyka nas ogrom niesprawiedliwości, a gdy wreszcie zdarzy się coś dobrego, cieszymy się bezpodstawnie, naiwni i głupi. To tylko moment wytchnienia, zanim nadejdzie kolejna dawka cierpienia. Może myślę tak, ponieważ moje życie było przepełnione bólem i pustką, może to świat jest pusty, a może ja? Nie wiem co jest dobre, co prawdziwe. Fałsz od zawsze był w ludziach, kierował nimi, zmuszał do życia w kłamstwie. Taka jest nasza natura. Nie walczymy z nią, bo nie chcemy, bo tak jest prościej. Oddajemy się rutynie, jesteśmy pionkami, nic nieznaczącymi jednostkami, które nikogo nie obchodzą.
Krople deszczu skapuję mi na twarz. Zaraz znowu będzie padać. Moi przyjaciele deszcz i księżyc są przy mnie. Przypomina mi się moment kiedy stałam na wieży. Rozluźniam się. Chcę zasnąć kołysana przez melodię lasu i stukotu wody.
Nagle słyszę szelest, tuż nade mną. Mała część mnie, która chce jeszcze żyć, zapoczątkowuje impuls i otwieram oczy. Coś spada tuż koło mojej głowy i opryskuje mnie ciepłą substancją. Lekko przerażona i zdenerwowana odwracam się by sprawdzić co to. Wydaję z siebie stłumiony okrzyk, tuż koło mojej twarzy leży…
Błądzimy więc od godziny po lesie i szukamy jakichkolwiek śladów podziemnych budowli, jak na razie bez skutku. Sosny, bo tylko je można tu spotkać, rosną tak gęsto, że ledwo wpuszczają światło zachodzącego już słońca. Ich pnie lepią się od żywicy, a w powietrzu unosi się charakterystyczny dla tych drzew zapach. Ściółka szeleści cicho, wyścielona setkami sosnowych igiełek, a wystające z ziemi korzenie utrudniają nam podróż. Jest w tym miejscu coś magicznego, ale jednocześnie niepokojącego i tajemniczego. Od samego początku miałam dziwne wrażenie, że ktoś nas obserwuje, ale przypisywałam to moim dziwnym urojeniom. Teraz, gdy uczucie to narasta, postanawiam podzielić się nim z Malfoy’em.
- Draco.. – szeptam cicho, jakby w obawie, że ktoś nas podsłuchuje.
Chłopak odwraca się gwałtownie i mówi podenerwowanym głosem.
- Wiem gdzie jesteśmy, okej? Nie zgubiliśmy się! Idziemy na północ, która jest gdzieś tam. – wskazuje ręką przed siebie.
- Spokojnie, chciałam tylko zapytać czy nie masz wrażenia, że ktoś nas obserwuje…- - Co? O czym ty mówisz? Ten las to kompletne zadupie, kto miałby nas śledzić. – prycha.
„Nie wiem.. może wkurzony na nas za zabicie jego węża i ucieczkę Voldemort” aż kusi mnie, żeby to wtrącić, jednak gryzę się w język i pozwalam chłopakowi kontynuować:
- Wiesz… martwię się o ciebie. - mówi kpiącym tonem – Najpierw próby samobójcze, a teraz stany lękowe. Mugole nazywają to psychozami i zamykają ludzi w szpitalach. – dostrzegam jego ironiczny uśmiech skąpany w ostatnich promieniach słońca.
- A ja niepokoję się o ciebie, Draco. – odwzajemniam uśmiech – Po pierwsze, zastanawia mnie od kiedy interesujesz się mugolami, których nienawidzisz. – widzę, że chce zaprzeczyć, jednak nie dopuszczam go do słowa – A po drugie, martwi mnie twój brak orientacji w terenie. Gdy mówiłeś, że idziemy na północ, wskazałeś dłonią wschód. -
Widzę jak mina Malfoy’a rzednieje i na twarzy pojawia się zmieszanie oraz niepokój.
- Ale jak to.. – pyta zażenowany.
Nawet dziecko użyłoby metody rozpoznawania, po której stronie drzewa rośnie mech, jednak to za dużo jak na mózg Draco. Rzucam więc zaklęcie zamieniające różdżkę w kompas i udowadniam mu moją rację.
Chłopak patrzy na mnie przenikliwym wzrokiem i w końcu się odzywa:
- Mogłaś powiedzieć wcześniej, skoro wiedziałaś. Teraz to niby moja wina. -
- Nie, to wina twoich rodziców, że wychowali takiego idiotę. – mówię pod wpływem emocji, zanim zdążę ugryźć się w język.
- Coś ty powiedziała? –
Podchodzi bliżej, tak że dzielą nas tylko centymetry. Widzę iskry złości malujące się w jego oczach. Oddycha energicznie, a dłonie zaciska w pięści. Mierzy mnie przenikliwym wzrokiem, zwiększając mój niepokój. Wkroczyłam na zły teren. Rodzina jest dla Malfoy’a ważną rzeczą, a obrażanie jej nikomu nie wyszło na dobre. Jednak dziwię się, że jedno zdanie wprawiło go w taki szał. Nigdy nie widziałam go w takim stanie. Boję się. Boję się co może teraz zrobić. Wydaje się taki nieobliczalny…
- Ja.. ja.. – jąkam się w poszukiwaniu ostatniej deski ratunku – Draco, przepraszam. Wiem, że nie powinnam. – szepczę w końcu, a do oczu napływają mi łzy strachu.
Sojusz z Malfoy’em nie był dobrym pomysłem. Nie wiedziałam, że chłopak jest tak nieobliczalny, zbyt łatwo wpada w furie, zmienia nastrój. Żałuję każdej podjętej decyzji o współpracy z nim. Jest zbyt dumny, ma za wysokie ego. Narażanie się mu było złym pomysłem, a ja przekroczyłam bardzo cienką granicę i teraz mam za swoje.
Próbuję się cofnąć jednak potykam się o wystający z ziemi korzeń. Co za głupia ironia! Czuję się jak naiwna bohaterka opowiadania czy filmu, której jakieś cholerne drzewo odcięło drogę ucieczki.
- Musisz zrozumieć – Draco staje nade mną – że mojej rodziny się nie obraża. – syczy. - a kto to zrobi – sięga do kieszeni po różdżkę - musi ponieść karę. – uśmiecha się pogardliwie.
Słyszę donośną formułkę „Crucio” wypowiadaną przez chłopaka. Przerażona wpatruję się w koniec jego różdżki, z którego wydostaje się wiąska czerwonego światła. Tak bardzo boję się tego bólu. Cruciatus sprawia, że czujesz jak każda komórka twojego ciała płonie, każda kość jest z osobna miażdżona. Rzeczą, której najbardziej pragniesz, jest śmierć, a jedyne o czym myślisz, to żeby cierpienie w końcu się skończyło. Nigdy nie będę przygotowana na przeżycie tych tortur ponownie.
Zamykam oczy i czekam na cierpienie, jaki zafunduje mi Malfoy. Zaklęcie trafia w brzuch i promieniuje na całe ciało: od opuszków palców po cebulki włosów. Krzyczę, wiję się w cierpieniu i spazmach bólu. Modlę się o wybawienie. Nagle dzieje się coś, czego się nie spodziewam. Tortury ustają, a ja zdziwiona otwieram oczy i zamieram zdziwiona.
Widzę Draco, wiszącego nad ziemią i szarpiącego się na wszystkiego strony. Nie rozumiem co się dzieje… Dopiero po chwili dostrzegam grubą, ohydną mackę na szyi chłopaka, która próbuje wciągnąć go na drzewo. Widzę jak jego oczy rozszerzają się z braku tlenu, nie wiem czemu, ale zaczynam krzyczeć. Nie kontroluję swojego zachowania. Nie pomagam mu, tylko rzucam się w paniczną ucieczkę przez las. Działam jak w amoku. Powinnam ratować Draco, ale zadbałam o siebie. Z drugiej strony on też jest głupim idiotom nie panującym nad emocjami. Nie dbam o to, co się z nim stanie. Wpadł w furię z byle powodu, rzucił na mnie Cruciatusa! Zasługuje na to co go teraz spotyka. Odganiam moje myśli od Draco i koncentruję się na tym co teraz najważniejsze – przetrwaniu.
Światło księżyca nie jest wystarczająco silne żeby przeniknąć przez korony drzew, więc nie widzę ścieżki. Potykam się co chwile o korzeń, lub zahaczam o nisko rosnącą gałąź. Nie mam pojęcia gdzie jestem. Ogromny las, a gdzieś w środku zagubiona ja i czyhające na drzewach śmiertelne zagrożenie. Jestem zdana tylko na siebie, nikt mi nie pomoże. Wiem, że muszę działać, ale nie mam pojęcia co robić. Ciągle tylko biegnę na oślep, jakby w nadziei, że znajdę wyjście z tego przeklętego lasu. Kolana mam obtarte od ciągłych upadków, ręce poranione, a z ran sączą się stróżki krwi. Nie wiem ile czasu już uciekam, nie wiem przed czym, nie wiem gdzie. Czuję się coraz bardziej zmęczona, obolała. Każdy upadek wiedzie za sobą trudność z podniesieniem się. W końcu natrafiam na ogromny i twardy korzeń, o który zahaczam nogą. Gdy upadam, czuję przeszywający ból w kolanie. Nie daję rady go zgiąć, przez co nie mogę też wstać. Leżę zdyszana na mokrej od rosy ściółce i zastanawiam się co teraz zrobić. Jakiś wewnętrzny głos mówi mi, że nie warto wstawać, ucieczka nie ma sensu, a z życiem i tak chciałam dawno skończyć. Staram się go nie słuchać, znaleźć motywację do walki, ale niestety moja podświadomość ma rację. Nie warto. Nie znajdę lekarstwa. Draco wiedział dużo na jego temat, a teraz pewnie nie żyje. To już koniec.
Zamykam oczy i czekam. Czekam na śmierć, która będzie moim wybawieniem z tego świata, kłamstwa i oszustwa. Z planety podłości, nienawiści i śmierci. Ludzie tego nie widzą, ale życie jest jedną wielką beznadzieją. Dookoła nas codziennie jest tyle zła i cierpienia. Ciągle nowe trudności, nazywane przez naiwnych optymistów „wyzwaniami”. Spotyka nas ogrom niesprawiedliwości, a gdy wreszcie zdarzy się coś dobrego, cieszymy się bezpodstawnie, naiwni i głupi. To tylko moment wytchnienia, zanim nadejdzie kolejna dawka cierpienia. Może myślę tak, ponieważ moje życie było przepełnione bólem i pustką, może to świat jest pusty, a może ja? Nie wiem co jest dobre, co prawdziwe. Fałsz od zawsze był w ludziach, kierował nimi, zmuszał do życia w kłamstwie. Taka jest nasza natura. Nie walczymy z nią, bo nie chcemy, bo tak jest prościej. Oddajemy się rutynie, jesteśmy pionkami, nic nieznaczącymi jednostkami, które nikogo nie obchodzą.
Krople deszczu skapuję mi na twarz. Zaraz znowu będzie padać. Moi przyjaciele deszcz i księżyc są przy mnie. Przypomina mi się moment kiedy stałam na wieży. Rozluźniam się. Chcę zasnąć kołysana przez melodię lasu i stukotu wody.
Nagle słyszę szelest, tuż nade mną. Mała część mnie, która chce jeszcze żyć, zapoczątkowuje impuls i otwieram oczy. Coś spada tuż koło mojej głowy i opryskuje mnie ciepłą substancją. Lekko przerażona i zdenerwowana odwracam się by sprawdzić co to. Wydaję z siebie stłumiony okrzyk, tuż koło mojej twarzy leży…