wtorek, 4 czerwca 2013

Rozdział 6



- …w 1550 r. Stowarzyszenia Duchów i Portretów połączyły się na potrzeby osądzenia zbuntowanych Goblinów. Niedługo potem powstał Najwyższy Sąd Istot, do którego dołączyły się dobre Gobliny, Centaury i potajemnie Skrzaty Domowe. Kilkadziesiąt lat  później, w roku 1607 duchy bezgłowe odłączyły się od Stowarzyszenia i stworzyły Klub Bezgłowych... – profesor Binns już od pół godziny przedstawiał nam jakże ciekawą historię Stowarzyszeń Duchów i innych Istot Magicznych.  Dla niego była to dosyć ważna dziedzina, być może dlatego, że sam jest duchem.
       Lekcje historii magii należały do jednych z najnudniejszych. Monotonny głos profesora Binnsa sprawiał, że oczy same się zamykały. Poza tym kogo obchodzą Wojny Galnicyjskie czy historia podbojów Goblinów, kiedy gdzieś obok czai się gotowy do ataku Voldemort?
      Na tych lekcjach z reguły wyżywałam się artystycznie w moim mugolskim zeszycie, kupionym podczas wakacji w Szkocji. Zazwyczaj rysowałam hipogryfy, centaury i inne magiczne stworzenia. Ich świat od zawsze mnie fascynował, dlatego tak lubiłam ONMS prowadzoną przez Hagrida.
      Właśnie kończyłam rysować Chińskiego Ogniomiota (gatunek smoka), gdy na mojej ławce wylądował pergaminowy samolocik opieczętowany herbem Slytherinu. Domyśliłam się kto jest nadawcą.
      Scott uśmiechał się pod nosem, zapewne czekając, kiedy przeczytam wiadomość. Delikatnie rozłożyłam kartkę:

Przemyślałaś sobie moje ostatnie słowa? Jak już zrozumiesz, że miałem rację to pamiętaj, że randka nadal aktualna. 
Całuj
ę!
Scott
      
      Spojrzałam w jego stronę najbardziej nienawistnym spojrzeniem na jakie było mnie stać. Jak on może mieć czelność pisać do mnie po tym, co mi powiedział? Bez zastanowienia przerwałam kartkę na dwie części i już miałam zamiar wrócić do rysowania, kiedy nagle na jednej z połówek pojawiła się złota czcionka. Napis mienił się blaskiem słońca jakie wpadało przez wąskie okno z boku sali:

Chyba zapomniałem wspomnieć, że to magiczny pergamin i lepiej go nie drzeć… Ups!

      Zdezorientowana ponownie popatrzyłam na Scotta, który wyraźnie na coś czekał. Niespodziewanie pergamin uniósł się w powietrze (przyciągając uwagę większości uczniów) i zamienił w złoty pył. Jeśli to było wszystko co miał do zaprezentowania Ślizgon, muszę powiedzieć, że się rozczarowałam. Liczyłam na jakieś fajerwerki lub łajno bombę, a tymczasem jego numer nawet nie odwrócił uwagi profesora, który wypisywał na tablicy nazwiska  najważniejszych członków Najwyższego Sądu Istot.
      Posłałam chłopakowi „współczujące” spojrzenie, jednak on ciągle uśmiechał się w ten głupi ironiczno-arogancki sposób. Naprawdę nie mogę rozgryźć jego prymitywnego umysłu o IQ niższym od Joli Rutowicz. Prychnęłam tylko i zwróciłam wzrok z powrotem na pył, który, ku mojemu zdziwieniu, nie opadał, lecz unosił się w powietrzu. Zdezorientowana próbowałam rozgonić go dłonią, na marne. Coś było nie tak…
      Kątem oka spostrzegłam, że Scott manewrował dyskretnie różdżką i szeptał coś pod nosem. Zaraz potem pyłek zamienił się w złocistego smoka, podobnego do tego którego przed chwilą rysowałam. Zwierzę otworzyło paszczę, jednak zamiast ognia, wydobył się z niej dźwięk:
- Szanowni państwo, mam przyjemność przedstawić wam Charlotte Sanders, uczennicę szóstego roku. Zapewne każdy z was kojarzy ją jako zabawną, wesołą i miłą dziewczynę. – głos, który rozbrzmiewał  był dla mnie zupełnie obcy.
     Zdezorientowana rozejrzałam się po klasie. Wszyscy z zaciekawieniem przyglądali się latającemu po całej sali smokowi i czekali na jego następne słowa. Mój wzrok zatrzymał się na osobie Scotta. Posłał mi zwycięskie spojrzenie i uśmiechnął się arogancko. Nie wiem w co on gra, ale nie jest to zabawne. Próbowałam domyślić się co chce osiągnąć, jaki ma cel. Tu nie chodzi tylko o randkę, na którą zresztą i tak nigdy się nie zgodzę, bo chcę zachować resztki honoru. Scott musi mieć jeszcze jakiś powód… I tu pojawia się prawdopodobieństwo jego przynależności do śmierciożerców, tylko po co sługa Voldemorta miałby się znęcać nad zwykłą uczennicą? Być może Scott po prostu bawi się moim kosztem, bo brakuje mu rozrywki. Niezależnie od powodów, nie uda mu się mnie upokorzyć. Nic o mnie nie wie, a ja dobrze strzegę swoich sekretów.
- Chcecie dowiedzieć się więcej o waszej szkolnej koleżance? – zapytał głos.
       Klasa odpowiedziała głośnymi oklaskami i okrzykami. Profesor Binns przerwał zapisywanie notatek i zainteresował się nareszcie tym, co działo się w klasie. Jego oburzone spojrzenie omiotło szybko całe pomieszczenie, a dłoń chwyciła leżącą na biurku różdżkę. Nie oczekując wyjaśnień, nauczyciel postanowił uspokoić panujący chaos. Rzucił w kierunku smoka zaklęcie Silencio, jednak nic to nie dało. Większość późniejszych prób uciszenia latającego stworzenia również poszła na marne. Pancerz smoka był odporny na wszelkie uroki magiczne. Zwierzę przeleciało nad moją głową i kontynuowało swój monolog:
- Otóż nasza kochana Lotty nie zawsze była śliczną chudzinką. W wieku 9 lat ważyła ponad 60 kilogramów. – w klasie rozległy się szepty zszokowanych uczniów. Szczęka opadła mi w dół.
Obiecał, że nigdy nikomu o tym nie powie. Przysięgaliśmy sobie, że zapominamy o tym, co było przed Hogwartem! - ależ spokojnie! To nie wszystko. Zapewne was to zaskoczy, ale ta szesnastolatka jeszcze nigdy się nie całowała! – wszyscy wydali z siebie stłumiony chichot, niektórzy patrzyli na mnie z niedowierzaniem. Miałam dosyć, czułam jak robię się czerwona, wstyd przeradzał się we wściekłość. – Mam w zanadrzu jeszcze kilka ciekawych faktów, więc proszę o ciszę! – głos uciszył Ślizgonów śmiejących się do rozpuku. Gryfoni żywili do mnie pewien szacunek i starali się pohamować napad śmiechu. – Zapewne słyszeliście o tragedii jaka przytrafiła się siostrze Charlotte. Susan Sanders, poczciwa dziewczyna. Mówi się, że spadła z miotły i skręciła sobie kark. – oczy zaszły mi łzami, jeśli ten potwór obrazi choć jednym słowem moją siostrę, obiecuję, że go zabiję. – Prawda jest taka, że dziewczyna ta nie umarła. – pomruk zdziwienia – tak, tak moi drodzy. Państwo Sanders nieźle sobie to ukartowali. Nie chcieli dopuścić do splamienia czystości krwi ich rodu przez charłaka, którym okazała się być Susan, więc oddali ją do adopcji mugolom. – głos zakończył, a w klasie zapanowała głucha cisza.
          Moje tętno przyspieszało, oddech stawał się coraz głębszy. Analizowałam, układałam… Wszystko co napotkałam  to pustka, jaką zostawiła po sobie Susan. Ta mała kochana blondynka, młodsza ode mnie o 8 lat była całym moim światem. Aż do tego dnia… List od rodziców, wiadomość o jej śmierci. To wszystko spowodowało, że na długo zamknęłam się w sobie. Wspomnienia wracają.
        Jej roześmiana twarz wśród promieni wakacyjnego słońca. Siedzi na huśtawce i delikatnie kołysze się w przód i w tył. Wiatr rozwiewa jej delikatne loczki, błękitne oczka przypominają niebo, uśmiech sprawia, że chce się żyć. Wtedy wszystko było prostsze…
        Jak ten idiota mógł wątpić w jej śmierć? Moi rodzice nigdy by czegoś takiego nie zrobili. Susan umarła, a Scott bawił się jej kosztem, wyzywał od charłaków. Chciałam coś zrobić, jednak byłam bezsilna. Siedziałam sparaliżowana natłokiem wspomnień i emocji.         
        Tępo wpatrywałam się w przestrzeń przede mną. Ból rozrywał mnie od środka. Nie potrafiłam zrozumieć, jak on mógł tak obrazić moją rodzinę. Dokoła wciąż panowała cisza. Nikt nic nie mówił.
         Nagle…
         Trzask! Kałamarz spadł na podłogę rozbijając się w drobny mak.
         Impuls.
         Powróciła moja świadomość bytu. Wstałam chwytając różdżkę. Skierowałam się w stronę Scotta. Zdezorientowanie malowało się na jego twarzy. Nie spodziewał się takiej reakcji. Wszystko działo się powoli, rozkoszowałam się każdą chwilą zemsty. Miałam wrażenie że istnieję tylko ja, on i różdżka. Reszta świata przestała mnie obchodzić.
- Everte Stati!- krzyknęłam kierując różdżkę w jego stronę.
       Efekt natychmiastowy. Scotta w ułamku sekundy odrzuciło na drugi koniec sali. Różdżka wypadła mu z ręki. Smok zniknął. Wiedziałam, że to on go kontrolował.
       Chłopak sięgnął po broń. Zareagowałam natychmiast:
- Expelliarmus! – jego różdżka wylądowała pod biurkiem nauczyciela.
       Rozkoszując się widokiem jego przerażonej twarzy, zastanawiałam się co dalej. Jakie bolesne zaklęcie na niego rzucić? Może najpierw Drętwota, żeby się nie ruszał? Chociaż nie, będzie więcej zabawy jeśli spróbuje uciekać.
       Nie poznawałam siebie. Nigdy nie myślałam w ten sposób. Złośliwe uwagi puszczałam mimo uszu. Teraz jednak miarka się przebrała. Scott nazwał mnie tchórzem, upokorzył,  obraził moją rodziną. Zasłużył na karę.
       Na moich ustach samowolnie pojawił się złowrogi uśmiech. Już wiedziałam jakiego uroku magicznego użyję. Lacarnum Inflamare jest idealne na tą okazję. Będę podpalała chłopaka kawałek po kawałku, aby zaraz potem ugasić ogień i wzniecić go na nowo. Zadowolona z pomysłu uniosłam różdżkę i skierowałam prosto w twarz Scotta.
- Pożegnaj się z ze swoją śliczną buzią, Anderson. – uśmiechnęłam się ironicznie.
_________________________________________
 

Jest szósty rozdział :) Mam nadzieję, że się podoba. Piszcie swoje opinie w komentarzach . Bardzo mi na tym zależy. Chciałabym wiedzieć ilu mam stałych czytelników, a poza tym to bardzo motywuje i zachęca do dalszego pisania. Zajmuje to tylko kilka minut, a tak wiele dla mnie znaczy, dlatego proszę, jak już czytacie, to zostawcie po sobie ślad :)   

3 komentarze = nowy rozdział

3 komentarze:

  1. coooo!? dlaczego do tej pory nie było tu żandgo komentarza!? przecież opowiadanie jest wspaniałe~! ludzie po prostu się nie znają, mi się bardzo to podoba i będę na bieżąco ^^
    ~*~
    ten rozdiał fajnie się zaczął :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Chcę następny rozdział więc dodaję komentarz <33

    OdpowiedzUsuń
  3. ^^ super piszesz

    OdpowiedzUsuń

- Proszę o szczere komentarze, bo to one motywują mnie najbardziej :)
- Linki do swoich blogów zostawiajcie w zakładce SPAM :] (będzie mi łatwiej je ogarnąć)

Zapraszam na blogi mojej kolezanki :)

Obserwatorzy