poniedziałek, 17 czerwca 2013

Rozdział 7



Profesor McGonagall już od 10 minut chodzi po gabinecie nerwowo mamrocząc coś pod nosem. W końcu przystaje i siada na fotelu naprzeciwko mnie. Dzieli nas tylko drewniane biurko zawalone stertą różnych dokumentów.
       Patrzy na mnie przenikliwie smutnym i rozczarowanym wzrokiem.
- Zawiodłam się na tobie Charlotte. -  mówi cicho, opanowanym tonem. Widać, że to co zrobiłam, bardziej ją zmartwiło niż zdenerwowało. – Zawsze miałam cię za godną zaufania uczennicę, tymczasem ty robisz coś takiego… -
- Należało mu się – mamroczę cicho, jednak nie aż tak by profesorka nie usłyszała.
- Mogłaś go zabić! – wybucha nagle McGonagall – nie ważno co zrobił, to nie to jesteś od wymierzania sprawiedliwości! Za twój wybryk grozi ci wydalenie ze szkoły, rozumiesz?! – krzyczy. Jej donośny głoś roznosi się po całym pomieszczeniu, a może nawet i dalej.
       Nie robi to na mnie żadnego wrażenia. Nie potrafię zrozumieć i poukładać sobie tego, co miało przed chwilą miejsce. Nie pojmuję jednak dlaczego robi się ze mnie wielkiego przestępcę. Malfoy spetryfikował Hermionę, a teraz chodzi sobie po korytarzu jakby nic się nie wydarzyło, podczas gdy ona leży nieruchomo w SS już od ponad tygodnia.
- Rozumiem, że nie mam takich znajomości jak Malfoy, którego ominęła kara za petryfikację Hermiony – postanawiam wysunąć swój argument. Widzę, jak twarz McGonagall czerwienieje ze złości. Kobieta zaraz wybuchnie.
- Do dyrektora! Natychmiast! – wrzeszczy, po czym bierze głęboki oddech i kieruje się do wyjścia. Bezszelestnie maszeruję za profesorką, zastanawiając się jak zareaguje Dumbledore.

*
       Siadam na krześle naprzeciwko biurka dyrektora. Jeszcze nigdy nie byłam w takiej sytuacji. Nie można tego powiedzieć o Scott’cie. Ten gabinet to zapewne jego drugi dom.
       Rozglądam się dookoła. Marmurowa podłoga odbija światło świec palących się przy sklepieniu ozdobionego malowidłami sufitu.  Na ścianach wiszą portrety byłych dyrektorów Hogwartu. Postacie na obrazach w większości pogrążone są we śnie.  W całym pomieszczeniu pełno jest magicznych przedmiotów. Kilka z nich rozpoznaję, jednak reszta pozostaje dla mnie tajemnicą. Moją uwagę przyciąga też duże okno z masywnymi zasłonami, za którym rozciąga się widok na błonia.
        Biurko stoi mnie więcej na środku pomieszczenia. Jest to precyzyjnie rzeźbiony, drewniany mebel, na którym leżą stosy pergaminu, pióra i inne pierdoły potrzebne komuś takiemu jak Dumbledore. Dyrektor ma też całkiem pokaźną kolekcję starych ksiąg, kronik i tym podobnych. Wszystko to jest starannie poukładane na ogromnych regałach stojących przy ścianach.
      Dumbledore przez chwilę wpatruje się w widok z oknem po czym odwraca się do nas i mierzy wzrokiem. Nie znajduję w jego spojrzeniu gniewu ani wściekłości, a raczej lekką konsternację. Zapewne zastanawia się co z nami zrobić.
- Profesor McGonagall, proszę opisać mi dokładnie to co miało miejsce. – mówi opanowanym tonem.
- Co tu dużo mówić. Ta Gryfonka zaatakowała mojego ucznia. – przerywa swoim syczącym głosem Snape, opiekun Slytherinu.
- To nie tak! Sprowokował mnie! – bronię się
- Chciałaś mnie potraktować Lacarnum Inflamare! –wtrąca Scott.
- Pochwal się co ty zrobiłeś, przybłędo! – tracę panowanie.
- Charlotte! – upomina mnie McGonagall.
- Ta uczennica powinna zostać natychmiast ukarana. – mówi Snape.
         Ja ukarana? Może lepiej niech Snape zainteresuje się drugą tożsamością Scotta, a nie udaję troskliwego opiekuna domu. Jak ja nienawidzę tej obskurnej pedagogicznej pierdoły. Jego zawsze tłuste włosy przyprawiają mnie o mdłości, a ziemista cera pozwala kojarzyć z trupem. Ten człowiek naprawdę powinien coś ze sobą zrobić. Woda i mydło nie gryzą.
        McGonagall próbuje mnie bronić i zaczyna się kłótnia. Nauczyciele przekrzykują się nawzajem, panuje chaos, który dyrektor próbuje opanować, bez skutku.
- Cisza! -  krzyczy nagle. Nigdy nie widziałam zawsze spokojnego i opanowanego Dumbledore w takim stanie. Jego źrenice rozszerzyły się, mięsnie twarzy napięły, a skora przybrała lekko czerwony kolor.
- Przepraszam panie dyrektorze. – mówi zaskoczona McGonagall.
        Snape zaciska tylko wargi w ciasną szparkę i nie odzywa się już ani słowem. Scott jest równie zaskoczony jak ja. Mój niepokój nasila się z powrotem w obawie przed decyzją Dumbledora.
- Proszę, aby ktoś spokojnie wyjaśnił mi co zaszło na lekcji historii magii -  powtarza znowu opanowany dyrektor.
- Charlotte mnie zaatakowała. – opowiada po chwili męczącego milczenia Scott.
- To nie tak! – zaprzeczam natychmiast – on mnie sprowokował.
- Sprowokował czy nie, kara musi być – znowu odzywa się ta zaraza imieniem Snape – proponuję wydalenie ze szkoły – kończy takim tonem jakby właśnie obwieszczał rodzinie, że obiad jest już gotowy.
       Patrzę to na niego to McGonagall, która jest równie zaskoczona jak ja.
- Spokojnie, nie podejmujmy pochopnych decyzji.- uspokaja sytuację dyrektor. – chętnie poznam wersję zdarzeń każdego z was. -
       Walczę ze sobą. Mam ochotę pogrążyć Scotta, jednak wiem, że kłamstwem nic nie zdziałam. Dyrektor zaraz je wykryje. Z drugiej strony, prawda jest taka, że jestem większą winowajczynią i jeśli powiem prawdę, zapewne zostanę uznana za sprawcę całego incydentu i poniosę konsekwencje podczas, gdy Ślizgon pozostanie bezkarny.
       Cisza jaka panuje jest denerwująca. Żadne z nas nie ma ochoty jej przerwać. W końcu decyduję się zaryzykować i dzielnie przyjąć wszystko co mnie czeka. „Nabrudziłaś, to teraz sprzątaj” – odzywa się głos w mojej głowie.
- Tak w zasadzie… to w sumie jest moja wina. – odzywam się zwracając uwagę pozostałej czwórki. Pożerają mnie wzrokiem jak zakupoholiczka sukienkę na wystawie, bo powiedziałam, coś czego się nie spodziewali.
      Spokojnie opowiadam po kolei co się zdarzyło. Głos załamuje mi się, gdy wspominam o siostrze. Wspomnienia zsypują się na mnie jak lawina. Nie pomijam jednak udziału Scotta w sprawie i staram dzielnie się trzymać. Niesamowite, ja Charlotte Sanders, zawsze dzielna i radosna nie mogę powstrzymać łez.
      Życie nauczyło mnie nie przejmować się zdaniem innych, więc nie zwracam na to uwagi. Nie plotkuję, bo nie chcę, żeby o mnie mówiono za plecami. Nie patrzę w przeszłość, bo wiem że nie ma to sensu. Wspomnienia to wspaniała rzecz, która kształtuje nasz charakter, buduje osobowość, jednak nie można stać w miejscu i żyć tym co już przeminęło i nie wróci. Nie oznacza to, że zapomniałam o przeszłości. Dzięki temu co przeżyłam, nauczyłam się wiele, zdobyłam doświadczenie. Teraz nie marnuję już czasu na łzy i staram się znaleźć jak najlepsze wyjście z sytuacji. Każdy miewa jednak chwile słabości. Teraz nadeszła pora na mnie.
- Scott, zgadzasz się z wersją wydarzeń Charlotte? – pyta dyrektor po tym jak kończę swoja opowieść.
- W zasadzie to tak… tylko pominęła jeden ważny szczegół – kącik jego ust drga delikatnie. Domyślam się, że ledwo powstrzymuje ten swój idiotyczny uśmieszek. Ciekawa jestem co takiego wymyślił nasz niedołężny kolega.
- Jaki? – pyta Dumbledore.
- Ona próbowała mnie zabić. Czy to naprawdę jest aż tak nieoczywiste!? -
      Rozmawiając z dyrektorem, równocześnie pogrywa ze mną. Sprytnie to sobie wymyślił, jednak niech nie myśli, że pozostanę mu dłużna.
- Nie zabić. – przerywam mu – tylko… skaleczyć – uśmiecham się bezradnie. Sytuacja zaczyna się robić troszkę komiczna.
- Nie pogrążaj się, kochanie. –  Scott patrzy na mnie litościwym wzrokiem.
- Haha.. jesteś dowcipny jak taczka gnoju – patrzę na niego spode łba. Jeszcze jedno „kochanie” w moją stronę, a obiecuję, że będzie zbierał swoje śliczne ząbki z podłogi.
- To nowa fryzura czy w twojej łazience doszło do eksplozji? – odcina się chłopak.
        Przez jakieś 5 najbliższych minut rzucamy w siebie mięsem jak za dawnych czasów. Zapominamy zupełnie o obecności nauczycieli, którzy zszokowani nie odzywają się nawet słowem.
- Dłuższa konwersacja z tobą nie ma sensu, ponieważ egzystujesz w brodziku intelektualnym który koliduje z moimi imperatywami, a poza tym i tak nie rozumiesz idei koncepcji założeń, więc dochodzę do konkluzji, że twoje idiospektryzmy są emfatyczne z moją charyzmą. Podsumowując, percepcja mojej mentalności, nie obliguje do dalszej konwersacji z tobą, patrząc przez pryzmat wizualnych aspektów tej kwestii.– kończę w końcu, gdyż zaczyna brakować mi pomysłów. To była jedna z najtrudniejszych rzeczy, jakie wypowiedziałam w swoim życiu. Przepełnia mnie duma, gdyż nie zająknęłam się ani razu.
- Udajesz inteligentną, a w łóżku to… -
- Myślę, że wystarczy. – przerywa Scott’owi Dumbledore, chociaż ja chętnie usłyszałabym, co ma ciekawego do powiedzenia Anderson. – Skoro już ulżyliście swoim emocją, myślę, że macie sobie coś do powiedzenia. – patrzy na nas znacząco. -  I nie mam tu na myśli wyzwisk i obelg! – dodaje szybko, gdy tylko dostrzega nasze zacięte miny.
- Dobra, niech będzie. – Odzywam się pierwsza. Scott uśmiecha się zwycięsko, „poczekaj kolego” – myślę – Scott’cie Ansderson, wybaczam ci wszystkie złe rzeczy, które mi uczyniłeś podczas swojego nędznego żywota. -  teraz to ja uśmiecham się ironicznie, a chłopak wydaje się być zaskoczony, spodziewał się raczej przeprosin.. „Cóż kochany, jeśli myślałeś, że tak łatwo odpuszczę, to jak zwykle się pomyliłeś…” – dodaję w myślach.
- Skoro jesteś taka łaskawa, ja również ci wybaczam, że codziennie straszysz mnie swoją twarzą. – Ślizgon nie pozostaje mi dłużny. Muszę przyznać, zaskakuje mnie. Przez dłuższą chwilę zastanawiam się co odpowiedzieć. Z jednej strony mam ochotę uderzyć go w twarz, ale wiem, że pogorszy to tylko moją i tak już beznadziejną sytuację. Nie pozostaje mi więc nic innego jak:
- Okej, wygrałeś. – unoszę ręce w geście poddania. Nic nie wymyślę, przegrywam tą bitwę, ale wojna jeszcze trwa. I to ja ją wygram.
- Na kolana przed mistrzem. – szczyci się wygraną.
- Myślę, że już wystarczy, panie Anderson. – odzywa się pierwszy raz od dłuższego czasu McGonagall.
- Ależ pani profesor, ja tylko tryumfuję swoją wygraną. Czyż nie tak zachowywali się Rzymianie po wygranej bitwie, gdy przejeżdżali prze Łuk Tryumfalny? – uśmiecha się do profesorki.
- Nie wysilaj swojego mózgu, bo jeszcze będziesz miał spięcie i co wtedy? -  posyłam mu „troskliwe” spojrzenie.
- Charlotte, wystarczy. – teraz McGonagall zwraca się do mnie. – Okażcie trochę szacunku. – mówi stanowczo.
- Pani profesor, niech się tutaj wyzywają, a nawet biją, lecz pragnę, żebyście wiedzieli, że każde niepotrzebne słowo przedłuża wasz wspólny szlaban – oznajmia spokojnie i pogodnie Dumbledore.
- Wspólny szlaban? – pyta z niedowierzaniem Scott, a mi szczęka opada w dół. Myślałam, że po tym wszystkim będą nas chcieli rozdzielić…
- Ja nie wiem czy to najlepszy pomysł…- wtrąca Snape.
- Ja natomiast sądzę, że jest to świetne wyjście z sytuacji. Ci młodzi ludzie muszą się pogodzić, a wspólne spędzenie wolnego czasu jest do tego najlepszą okazją. – dyrektor uśmiecha się. Mam ochotę przyłożyć mu w tą starą, radosną buźkę. – Teraz możecie już iść. – zwraca się do nas – nie musicie wracać na lekcje i mam nadzieję, że wykorzystacie ten czas we właściwy sposób. – kończy.
      Razem ze Scott’em kierujemy się w stronę wyjścia. W milczeniu opuszczamy gabinet, zjeżdżamy po kamiennych schodach, aż w końcu ogromny posąg odsłania nam korytarz. Wszędzie panuje głucha cisza, gdyż wszyscy uczniowie mają jeszcze lekcje.
      Czuję się niezręcznie idąc obok Scotta, kiedy żadne z nas nie odzywa się ani słowem. Z jednej strony czuję do niego odrazę za to, co zrobił na historii magii, jednak ta walka na mięso przypomniała mi stare dobre czasy. Zaczynam się zastanawiać czy jest w nim coś z tego dziesięciolatka, który eksperymentował eliksirami na biednej dżdżownicy, czy podkradał rodzicom różdżkę, żebyśmy mogli wyczarować tęczową trawę. Po raz pierwszy dopuszczam do siebie myśl, że nawet lubię też aktualnego Scotta Andersona, w końcu „kto się czubi ten się lubi”. Jego docinki w większości mnie śmieszą zamiast obrażać i coś mi się wydaje, że taki był cel chłopaka.  On cały czas ciągnął naszą znajomość, nieważne w jaki sposób, ale ciągnął. I za to go podziwiam, za wytrwałość, mimo, że ja byłam tak oziębła i oschła. Może Scott to jednak nie taki dupek i idiota..? Z wyglądu też niczego  sobie…
      Stop!
      O czym ja myślę?! On wyzywał moją siostrę od charłaków. Ta cisza źle na mnie działa.
      Z rozmyślań wyrywa mnie nagle Scott, który przystaje. Odruchowo patrzę w jego stronę.
- Charlotte… - mówi cicho prawie, że szeptem. Zastanawiam się o co mu chodzi… - ja… przepraszam. -
      Zatkało mnie. Nie spodziewałam się tego (bądźmy szczerzy, nikt się tego nie spodziewał). Wiem, że chłopak mówi poważnie, dostrzegam w jego oczach żal. Na jego twarzy maluje się powaga.
- Chcę żebyś wiedziała, że… - patrzę na niego wyczekująco – że nie powiedziałbym czegoś takiego gdybym nie miał powodu.
      Bum! Cały piękny nastrój tej chwili prysł. Może nie wiem wszystkiego, ale jednej rzeczy jestem pewna: moja siostra nie była charłakiem. Rodzice powiedzieliby mi  o tym i na pewno nie oddaliby małej Susan  do adopcji.
- Czy ty sugerujesz, że … - odzywam się dopiero po dłuższej chwili, gdy udaje mi się pozbierać myśli.
- Charlotte. – zbliża się do mnie, na odległość niecałego metra. – Voldemort wie rzeczy o jakich nie śniło się nawet Dumbledore’owi. Wysłał mnie tam, był ciekawy czy to prawda. Widziałem ją Charlotte, widziałem Susan. – chwyta mnie za nadgarstek.
- Nie chcę tego słuchać! – próbuję wyrwać się z uścisku. Na próżno. – Jak ty w ogóle możesz wierzyć w to co mówi Voldemort! On chce zniszczyć świat mugoli! To potwór! – krzyczę. Łzy same napływają mi do oczu. W mojej głowie panuje chaos, nie wiem co ze sobą zrobić, co myśleć o tym wszystkim.
- Mogę cię do niej zabrać. – szepcze Scott.
- Nie, nie możesz. – patrzę na niego przez łzy – Wiesz dlaczego? Wiesz? – głos mi drży – bo ona nie żyje! – krzyczę, chcąc dodać autentyczności swoim słowom.
       Wyrywam się z rąk  chłopaka i biegnę.
       Łzy zalewają mi twarz, szloch zagłusza wszystko dookoła. Nogi niosą mnie w nieznanym kierunku. Czuję się okropnie, jakby uszło ze mnie całe życie, cała radość i szczęście. Nie potrafię pozbierać myśli. Chaos, otacza mnie wszechobecny chaos. Nie mam nikogo  komu mogłabym się teraz zwierzyć. Dociera do mnie, że moje przyjaciółki to tak naprawdę zwykłe koleżanki, z którymi bardziej się zżyłam. Nie potrafię wyjawić im swoich sekretów. Nie ufam im. Jestem samotna. Nie mam nikogo…
       Nogi same niosą mnie pod portret Grubej Damy. Mamroczę hasło i szybko wbiegam przez otwór. Po chwili leżę już na swoim łóżku i płaczę. Tak, ja najzwyczajniej w świecie płaczę. Okazuję słabość, robię coś czego wystrzegałam się od dawna. Dopiero teraz rozumiem, że jestem tylko człowiekiem i ukrywanie emocji nic nie da. Wszystko co tłumiłam w sobie przez lata, atakuje mnie teraz ze zdwojoną siłą. Tak bardzo chciałabym mieć kogoś kto by mnie pocieszył…
_________________________________________________
Dobry dzień dobry :D ktoś w ogóle jeszcze tu zagląda? Mam dziwne wrażenie, że 3 komantarze pod ostatnią notką były od tej samej osoby xD no cóż... i tak dziękuję za to skromne wsparcie :) może kiedyś zdobędę większą widownię C:
Możecie zauważyć, że zmieniłam (znowu) czas w którym piszę. Pisząc w teraźniejszości łatwiej mi oddać sens sytuacji i myśli bohaterki.
Ps. Wszelkie komentarze, opinie i krytyka baaaardzo mnie motywują więc jęsli czytacie to też skomentujcie, to podbudowuje C:

tak jak ostatnio:
3 (szczere) KOMENTARZE = NOWY ROZDZIAŁ

2 komentarze:

  1. Dobry rozdział, jak zwykle:). Głupio że zrobiłaś przerwę w pisaniu i zawiesiłaś bloga. Mniej osób teraz tutaj wchodzi, bo nie wie że go reaktywowałaś. A szkoda, bo miałaś stałych czytelników. :(
    No ale cóż, trudno. Życzę weny. I odzyskania popularności, oczywiście <3.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. dziękuję za pozytywne słowa :) teraz też żałuję że zawiesiłam bloga, ale był on efektem nudy podczas ferii a później brakowało mi czasu na pisanie :/ Postaram się aby odzyskał popularność :)
      Miło że ktoś nadal tu zagląda :)

      Usuń

- Proszę o szczere komentarze, bo to one motywują mnie najbardziej :)
- Linki do swoich blogów zostawiajcie w zakładce SPAM :] (będzie mi łatwiej je ogarnąć)

Zapraszam na blogi mojej kolezanki :)

Obserwatorzy