Tssakk.. nie było nawet 2 komentarzy od Was ale cóż. Wstawiam mimo wsyztsko nowy rozdział i mam nadzieję, że się spodoba. Jak już czytacie to napiszcie też sowje spostrzeżenia i uwagi. :)
Nie przedłużam i zapraszam do czytania:
Biegnę. Wszędzie panuje
ciemność. Potykam się co chwilę, chcę przyspieszyć, nie mogę. Nie wiem gdzie
jestem, nie wiem jak się tu znalazłam. Czuję na ramieniu czyjąś dłoń. Słyszę
szelest, odwracam się. Nic nie widzę. Za mną znowu hałas. Popadam w
obłęd. Nagle czuję na ramieniu czyjąś dłoń. Przerażenie paraliżuje mnie, jednak
tylko na chwilę.
Zrywam się do biegu. Uciekam przed siebie, ciągle nic nie widzę. Czuję, że ktoś
jest tuż za mną, jego oddech na mojej szyi, smród zgnilizny.
Spadam. Bezwładna, ograniczona. Nie mogę nic zrobić, poddaję się i lecę w dół
niekończącym się tunelem.
W końcu ląduję na miękkim podłożu. Moje pole widzenia poszerza się. Rozpoznaję,
że jestem w naszym Sekretnym Miejscu. Słyszę głos… Zbliżam się ostrożnie i
wychlam zza skały, aby dostrzec cokolwiek. Widzę Padmę! Chcę do niej podejść,
porozmawiać, może się pogodzimy? Nagle dostrzegam drugą postać… nie wierzę
własnym oczom. To Anthony! Jak ona mogła ?!
Bez zastanowienia ruszam w stronę obściskującej się pary.
- Padma, jak śmiałaś ?- pytam z bólem w głosie – Zdradziłaś mu nasze miejsce…
Przyrzekałyśmy, wszystkie trzy. Ty też! – krzyczę.
Na twarzy dziewczyny maluje się zaskoczenie. Nie spodziewała się mnie tutaj.
- Nie przeszkadzaj nam – mówi bezczelnie Anthony.
Bez zastanowienia uderzam chłopaka w twarz. Od dawna mu się należało.
Patrzy na mnie zdziwiony, na policzku ma czerwony ślad, który próbuje zakryć
dłonią.
- Ty suko! – syczy w moją stronę, w jego oczach płoną płomyki złości.
Nagle zrywa się i chwyta mnie za nadgarstek. Rękaw jego szaty osuwa się w dół i
odsłania przedramię, na którym widnieje znak.
Zalewa mnie fala przerażenia i szoku. Serce bije coraz szybciej, oddech
przyspiesza.
- Czy to…? -
Budzę się cała spocona. Leżę na swoim łóżku.
Przed oczami po raz kolejny mam moment kiedy przyłapałam Padmę i Anthony’ego oraz
znak na ręce chłopaka. Teraz już wiem, że to na pewno Mroczny Znak. Anthony
jest śmierciożercą, a co gorsza Padma o tym wie i jej to nie przeszkadza. Ja
wcale nie jestem lepsza, już dawno powinnam wydać Scotta. Dumbledore od razu
zobaczyłby znamię na ręce chłopaka i pyk! Nie ma go w Hogwarcie.
Ale zaraz… nigdy nie widziałam niczego co przypomniałoby Mroczny Znak na ciele
Scotta. Mało tego! Jestem pewna, że go nie ma. Ten głupek blefował, bawił się
moim kosztem. Jak mogłam być taka głupia i wierzyć w tego kłamstwa, dać się
wplątać w tandetne gierki?!
Zirytowana opadam na łóżko.
Postanawiam wykorzystać ostatnie chwile pustego dormitorium i poukładać sobie zdarzenia
ostatnich dni. Niestety niespodziewani dopada mnie zmęczenie i powoli się
odprężam…
- Charlotte! – odzywa się nagle
dziecięcy głos. Nie potrafię go zlokalizować, jednak rozpoznaję, że należy do…
Susan.
- Susan – krzyczę najgłośniej jak potrafię.
Zrywa się wiatr, mój głos roznosi
się w przestrzeni, włosy wzbijają do góry i falują chaotycznie.
-Nic nie jest takie jaki się wydaje – odzywa się ponownie – złudzenia są
wszędzie, a życie nimi nie zawsze jest tak piękne, jakby się mogło z początku
wydawać...- szept roznosi w nicości, która mnie teraz otacza.
Naglę słyszę grzmoty chociaż ich nie widzę. Burza zaczęła nagle, jakby ktoś
sterował pogodą…
- Co ty wygadujesz?! – krzyczę w przestrzeń – Susan chodź tu do mnie,
porozmawiamy! -
- Nie mogę Charlotte. – odpowiada.
Zastanawiam się nad tym co teraz zrobić. Ze zdziwieniem zauważam, że wiatr
ustał, nie słychać odgłosów burzy.
Cisza i ciemność otacza mnie z każdej strony. Chcę
zawołać powtórnie Susan, ale nie mogę. Coś mnie blokuje.
Nagle słyszę krzyk. Przeraźliwy krzyk mojej siostry. Rozglądam się. Dźwięk
dochodzi z … wszędzie. Dziwnie to brzmi, ale on nie ma jednego źródła.
- Susan?!!! – wrzeszczę. – co się dzieje?!!!
- On.. on.. – słyszę tylko przeraźliwe
jęki – on nadchodzi – wrzask bólu – pomóż mi Charlotte! Proszę błagam. – głos
przepełniony strachem i cierpieniem milknie.
Stoję na środku niczego, oszołomiona, rozdarta. Nie potrafię zrozumieć
wydarzeń, które miały miejsce. Boję się o Susan, że coś jej się stanie.
Znowu słyszę jakiś nawołujący mnie głos. Tym razem to już nie moja siostra.
- Charlotte?! -
- Charlotte?! -
- Obudź się dziewczyno!!! -
- Charlotte! – czuję jak ktoś potrząsa moje bezwładne ramiona.
- Co.. co się dzieje? – pytam oszołomiona i równocześnie zaspana.
- Miałaś zły sen – wyjaśnia łaskawie i wyczerpująco Lavender.
- Może trochę dokładniej? – pytam zirytowana. Głowa mnie boli, a w uszach coś
szumi.
- Kiedy weszłyśmy do dormitorium leżałaś na łóżku, wierciłaś się niespokojnie.
– patrzy na mnie troskliwie Parvati. Nie mogę uwierzyć, że Padma to jej
bliźniaczka… - Nagle zaczęłaś krzyczeć imię. – kontynuuje – i to było… imię
twojej siostry. – znowu na mnie spogląda, tym razem niepewnie, obawiając się
mojej reakcji.
Analizuję słowa dziewczyny,
błyskawicznie kojarzę fakty. Mój umysł działa lepiej na jawie niż we śnie.
Postanawiam działać. Już wiem, co zrobię.
Zrywam się z miejsca i kieruję w
stronę wyjścia.
- Charlotte, czekaj! – mówi niespodziewania Alice. Odwracam się i patrzę na nią
wyczekująco – wiemy, że możesz być teraz emocjonalnie rozchwiana, po tym co
było na lekcji, ten smok, to znaczy Scott, czy jak to tam było wygadywał
głupoty. On nie mówił tego na serio. Chciał cię wkurzyć. Rozumiemy, że cię to
boli i chcesz zemsty, ale może to, że nie udało ci się go skrzywdzić wcześniej
to jakiś znak? Nie rób nic pochopnie, proszę Charlotte. – dziewczyna kończy, a
ja patrzę na nią litościwym wzrokiem.
Alice naprawdę myślała, że idę
właśnie dokonać krwawej niczym „Teksańska masakra piłą mechaniczną” zemsty na
Scott’cie. Nie ukrywam, że mam na to nie małą ochotę, ale szkoda byłoby tego
pięknego ciała…
Zaraz, zaraz! Mózgu serio? Czy ja
pomyślałam właśnie, że ten idiota ma piękne ciało? Coraz gorzej ze mną.
- Wszystko ok.? – na ziemię ściąga mnie pytający głos Parvati. Dopiero teraz
spostrzegam, że dziewczyny wpatrują się we mnie jakby stał przed nimi Jason
Voorhees podrzynający toporkiem gardło Freddy’emu Kruegerowi
- Zapewniam was, że moja równowaga psychiczna jest w jak najlepszym porządku, a
na Scotta nie planuję zamachu, przynajmniej na razie – uśmiecham się chytrze.
W oczach dziewczyn dostrzegam
płomyk niepokoju.
- To był żart – wyjaśniam powoli. Czuję się jakby przede mną siedziała trójka
niedorozwojów – podobno brak umiejętności wykrywania ironii może być objawem
chorób lub zaburzeń psychicznych. – dodaję pod nosem, jednak na tyle głośno,
żeby dziewczyny słyszały.
- Czy ty nas właśnie obraziłaś? – pyta skupionym głosem Lavender.
- Nie, ja tylko w inteligentny sposób zasugerowałam, że jesteś idiotką –
uśmiechnęłam się „miło”
- A to co innego - odwzajemniła szczerze
uśmiech blondynka.
Pif paf… mój wyimaginowany
pistolet właśnie przestrzelił czaszkę Lavender na wylot. Nie rozumiem skąd tacy
debile się biorą. Pozostawiam jednak wypowiedź dziewczyny bez komentarza. Jak
to mówią, nie dyskutuj z gościem, który ma nad tobą pół litra przewagi... Co
prawda Lavender nie jest pijana, ale stan jej mózgu pozostawia wiele do
życzenia.
Paravti i Alice posyłają jej tylko
spojrzenia z serii „are you fu*king kidding me?” i odpuszczają dyskusję.
- Dobra, teraz na poważnie. Wiem, że to co się stało na historii magii
wyglądało niepokojąco, ale sama nie wiem co się wtedy stało. Nie byłam sobą,
zawładnęła mną furia i wściekłość. To było jeden jedyny raz i już się to więcej
nie powtórzy. Nie macie się o co martwić, nie jestem żadnym psychopatą, który
będzie latał z piłą mechaniczną po korytarzu i odcinał wszystkim głowy. -
Dziewczyny uśmiechają się radośnie,
mam wrażenie, że dokładnie to chciały usłyszeć.
- Wiesz.. my to rozumiemy i w sumie nigdy nie zwątpiłyśmy w ciebie. Tylko..
inni chyba nie myślą w ten sposób i mogą cię teraz uważać za… - patrzę na
dziewczynę wyczekująco, widzę, że się waha – yy.. no za wariatkę. -
- Mieszkamy razem w tych czterech ścianach już dobrych kilka lat. Powinniście
widzieć, że nie obchodzi mnie zdanie innych. – wywracam oczami. – a teraz
wybaczcie, ale mam coś do załatwienia – rzucam i wybiegam z dormitorium.
Rozmowa z dziewczynami trochę
zbiła mnie z tropu, jednak teraz moją głowę zaprząta już tylko jedna myśl.
Nim się orientuję, dobiegam do
lochów, gdzie znajduje się dormitorium Slytherinu. Wszędzie czuję woń
stęchlizny. Wszystko jest obskurne i nieprzyjazne. Myślałam, że wielbiciele
czystości krwi żyją w lepszych warunkach.
Staję przed wielką kamienną ścianą,
wejściem do Pokoju Wspólnego Ślizgonów i pojawia się mój największy problem,
nie znam przecież hasła. Nie mam co liczyć na to że je odgadnę. Nagle słyszę za
sobą kroki. Odwracam się szybko i o mało co nie wpadam na Scotta.
- Łooł, śliczna, spokojnie, co ty taka roztrzepana? – pyta rozbawiony.
Normalnie odgryzłabym się jakimś tekstem, ale nie mam na to czasu.
- Zabierz mnie do niej. – rzucam szybko. Chłopak poważnieje, chwyta mnie za
rękę i odciąga od wejścia do dormitorium w głąb korytarza.
- Dlaczego zmieniłaś zdanie? – pyta.
Nie rozumiem jego logiki,
najpierw sam mnie do tego namawia, a jak już się zgodzę to ma jakieś
wątpliwości.
- Nie sądzę, że powinno cię to interesować. - mówię stanowczo.
- Możesz już przestać udawać tą niemiłą i niedostępną. Nie nabierzesz mnie na
to. – prycha.
- Nie wpadło ci do głowy, że może taka jestem? – pytam oburzona.
- Za długo noszona maska, przyrasta do twarzy – mruczy pod nosem. Puszczam jego
uwagę mimo uszu.
- Więc jak zamierzasz mnie zabrać do Susan? O ile w ogóle mówiłeś prawdę… -
- Po co miałbym kłamać? A co do środków transportu to… tajemnica służbowa. –
uśmiechnął się chytrze.
Bujdy na resorach. Odkryłam już
dawno, że nie jest śmierciożercą, a przynajmniej nic na to nie wskazuje. Oprócz
umiejętności rzucania zaklęć niewybaczalnych, ale mniejsza z tym.
- Chwyć mnie z rękę i postaraj się utrzymać równowagę – nie jestem zbyt
zadowolona z kontaktu fizycznego z jego osobą. Dzieje się dokładnie to czego
się obawiałam. Gdy tylko mnie dotyka czuję przyjemną falę ciepła i
bezpieczeństwa.
Hola hola, mózgu co się z tobą
dzieje? Od razu odrzucam pozytywne odczucia i próbuję zapanować nad rumieńcami,
które pojawiają się na mojej twarzy. Dobrze, że na korytarzu panuje półmrok i
Scott tego nie widzi.
- Gotowa? – pyta.
Odpowiadam skinieniem głowy. Po
chwili czuję dziwne ukłucie w okolicach pępka, cały świat wiruje, coś wciąga
mnie do środka sama nie wiem czego. Obracam się wokół własnej osi z ogromną
szybkością, dookoła latają różne przedmioty, nie wymiotuje tylko przez obecność
Scotta. Nagle ląduję na twardym podłożu. Nie przewracam się tylko dzięki
asekuracji chłopaka, który podtrzymuje mnie swoimi silnymi ramionami. W głowie
mi szumi, a w uszach coś dzwoni. Świat nadal wiruje, a ja mam ochotę zwrócić
dzisiejsze śniadanie.
- Pierwsza teleportacja? – pyta rozbawiony Scott.
- Miło, że się świetnie bawisz, kiedy ja właśnie umieram. – uśmiecham się
krzywo.
- Zaraz ci przejdzie, musisz się przyzwyczaić. -
Kiedy już opanowuję zawroty głowy i
w miarę dochodzę do siebie, rozglądam się dookoła. Jesteśmy w jakimś domu,
przytulnie urządzonym, z tapetami na ścianach, zdjęciami rodzinnymi, kominkiem
i wszystkimi innymi rzeczami uwielbianymi przez mugoli.
Nagle słyszę głos jakiejś
dziewczynki. Od razu rozpoznaję go ze snów i wspomnień. Susan gdzieś tu jest!
Zalewa mnie fala gorąca i ekscytacji. Powoli zaczynam wierzyć, w coś co
wydawało mi się nie możliwe. Ona naprawdę żyje!
Scott kładzie palec na ustach na znak
że mam być cicho i pokazuje, żebym szła za nim. Wchodzimy po schodach na górę,
widzę uchylone drzwi, zza których dochodzą dziwne dźwięki. Podchodzę do nich i
zaglądam do środka. Widok jaki mi się ukazuje, sprawia, że zamieram. Czuję
okropne ukłucie w piersi, nie mogę oddychać, mam mroczki przed oczami.
Na środku pokoju stoi moja
siostra. Z zakrwawionym nożem w ręce. W kałuży krwi leży kobieta z dziurą w
brzuchu i wymalowanym na twarzy jękiem bólu oraz przerażenia. Nie żyje.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
- Proszę o szczere komentarze, bo to one motywują mnie najbardziej :)
- Linki do swoich blogów zostawiajcie w zakładce SPAM :] (będzie mi łatwiej je ogarnąć)