sobota, 29 czerwca 2013

Rozdział 9



- Susan – szepczę, kiedy udaje mi się odzyskać mowę.
       Dziewczynka odwraca się, teraz już jestem pewna, że to ona. Te same malinowe usta, loczki w kolorze blond, lekko zadarty nosek.
       Do oczu napływają mi łzy. Smutek. Rozpacz. Niedowierzanie. Moja mała Sus zabiła kogoś… to nie możliwe. Ból po jej „śmierci”, który stłumiłam , powraca teraz ze zdwojoną siłą. Do wszystkiego dołącza zdrada moich własnych rodziców. Okłamali mnie, oszukali wszystkich. Odtrącili własne dziecko byleby tylko nie splamić krwi rodu.  Nienawidzę ich, nienawidzę siebie za to, że im wierzyłam. Może gdybym zareagowała, ta kobieta nie leżałaby tu martwa z winy Susan.  
       Patrzę na moja siostrę dosłownie przez ułamek sekundy. Nie wiem czy mam się cieszyć, czy płakać, gdy nagle czuję to samo co wcześniej mrowienie w pępku. Po chwili wnętrze domu znika, wszystko wiruje, znowu mi niedobrze. Rzeczywistość coraz bardziej się oddala. Nieświadomie zamykam oczy…
*
Czuję jego zapach, dotyk. Przepełnia mnie radość, od dawna tego pragnęłam. Jego twarz jest coraz bliżej mojej, dzielą nas tylko centymetry. Jego ciepłe usta dotykają moich. Euforia. Ciepły dreszcz. Fala gorąca. Nie wierzę, że to się dzieje. Tak długo się przed tym broniłam, nie wiem czemu. On jest taki wspaniały, chciałabym, że był przy mnie już do końca świata..
- Kocham cię Scott – szepczę mu do ucha.
     Gwałtownie otwieram oczy. Tkwię w bezruchu. Mój sen mnie przeraził. Droga podświadomości, dlaczego śnią mi się pocałunki z tym debilem?!  I dlaczego to mi się, do cholery, podobało?!
     Moje wewnętrzne rozterki przerywa czyjś głos:
- Już się obudziłaś, słoneczko? – rozpoznaję, że to Scott.
     Z opóźnieniem spostrzegam, że leżę w jego łóżku (tak przypuszczam), do tego wszystkiego razem z nim obejmującym mnie. Tak, obejmującym. Najgorsze jest, że jestem tak zdziwiona, że nie protestuję.
- Zapamiętaj sobie chłopcze, nigdy przenigdy nie mów do mnie słoneczko, skarbie lub kochanie! – reaguję dopiero po chwili – I puść mnie, zboczeńcu! Ja przeżywam kryzys, a ty to chamsko wykorzystujesz. – uwalniam się z jego uścisku.
- Co ty taka nerwowa? Mniemam sadzić, że ci się podobało. – uśmiecha się w ten charakterystyczny łobuzerski sposób.
- Agh..! – wydaję z siebie bliżej nieokreślony dźwięk. Nie mogę zaprzeczyć, gdyż moja mania mówienia prawdy bez względu na okoliczności daje się we znaki. Chłopak unosi znacząco brew, czekając ciąg dalszy wypowiedzi. – Nie patrz tak na mnie! -
- Nie zaprzeczyłaś – uśmiecha się szeroko.
- Nie mam głowy do poniżania cię. Moi rodzice mnie okłamali, siostra wcale nie umarła, a do tego zabiła jakąś kobietę, przyjaciółka umawia się z Anthonym Dupkiem IV, moje życie to jedno wielkie bagno! Wszystko było poukładane i idealne, aż nagle spada na mnie lawina pecha i nieszczęść. – bulwersuję się.
- Widzisz, Charlotte – Scott poważnieje - Życie to chytra sztuka. Kiedy masz wszystkie karty w ręku, zaczyna grać z tobą w szachy.-
     Patrzę na niego tępym wzrokiem.
- Od kiedy jesteś specem od egzystencjalno-filozoficznych refleksji? – pytam z ironią.
- Od zawsze , po prostu nie miałaś okazji mnie poznać. – mówi – jak chcesz to możemy to wszystko nadrobić. – uśmiecha się tajemniczo – może to nie najlepsza pora, ale pamiętaj, że randka nadal aktualna – puszcza do mnie oczko. Widać, że świetnie się bawi.
      Wywracam tylko wymownie oczami.
- Porozmawiajmy lepiej o, no nie wiem… Małe dziewczynce, która zabiła kobietę, rodzicach, którzy okłamali własne dziecko, chłopaku siedzącym przede mną i udającym, że jest śmierciożercą.  – wyliczam na palcach. Kiedy wypowiadam ostatni argument, widzę, że na czole Scotta drga niebezpiecznie żyłka. Ktoś się chyba wkurzył…
- Wiesz co? Nie rozumiem cie. – wstaje z łóżka i mówi podirytowany – rzucam zaklęcie niewybaczalne, teleportuję się poza Hogwart, co bez zgody dyrektora jest niemożliwe, a jednak mi się udało, wiem o tobie i twojej rodzinie, rzeczy, których nie jesteś świadoma nawet ty. – teraz już praktycznie krzyczy – Do tego wszystkiego wprost mówię ci, że jestem śmierciożercą a ty nadal masz jakieś wątpliwości? – zbliża się do mnie. Na jego twarzy widzę oznaki wstępnego stadium furii – Czego ty jeszcze chcesz? Jesteś jedyną osobą, z którą jestem szczery, mówię ci cała prawdę o sobie! Wiesz dlaczego?! Bo ci ufam! – stoi niecały metr ode mnie – Tak, Charlotte. Ufam ci, bo dla mnie nigdy nie przestałaś być przyjaciółką. Może i wyzywaliśmy siebie, ale ja nigdy nie zapomniałem o naszym wspólnym dzieciństwie. Mało tego… - obniża ton, jest nieco spokojniejszy – Zauważyłem, że z każdym dniem, z którym się oddalaliśmy, stawałaś się dla mnie kimś ważnym, zaczynało mi coraz bardziej zależeć. Nie mogłem, może nie chciałem tego okazywać. Myślałem, że będąc bezuczuciowym dupkiem stanę się silniejszy, ale tak nie było. Wreszcie zrozumiałem, że muszę uwolnić to, co od dawna w sobie dusiłem. Ty jesteś taka sama. Ukrywasz emocje. Proszę cię.. – milknie na chwile – błagam, żebyś zaczęła być wreszcie sobą. Odzyskaj swoje człowieczeństwo, uczucia…
     Jego słowa ranią jak diamentowy miecz z Minecrafta. Ma racje, po raz kolejny. Ale dziwi mnie to, co powiedział wcześniej. Przez ten cały czas za mną tęsknił. Teraz uświadamiam sobie, że mi też go brakowało. Może dlatego założyłam blokadę na emocje, zaczęłam grać jak w teatrze, żeby nikt nie odkrył jaka jestem naprawdę. On jednak nie dał się zmylić, a teraz postanowił mnie odzyskać. Nie wiem, dlaczego to robi, ale czuję w sercu przyjemne ciepło. Od długiego czasu komuś po raz pierwszy naprawdę na mnie zależy…
     Czuję jak do oczu napływają mi łzy, tym razem ich nie hamuje. Płaczę jak małe dziecko. Scott obejmuje mnie. Nie protestuję, bo robi to jak przyjaciel. Potrzebuję teraz jego bliskości.
- Brakowało mi ciebie, dopiero teraz sobie to uświadomiłam . -  mówię, kiedy choć trochę opanowuję szloch – Dziękuję… – szeptam.
     Scott tylko uśmiecha się delikatnie. Dostrzegam na jego twarzy niepewność.
- Jeśli to sprawi, że wreszcie mi uwierzysz, to niech będzie – odzywa się po chwili milczenia, nie mam pojęcia o co mu chodzi. Nagle chłopak zaczyna ściągać koszulkę.
- Yyy… Scott, bez urazy ale… - otwieram szeroko oczy zdziwiona jego zachowaniem – jesteśmy przyjaciółmi, nie parą, więc… jakby ci to tak przekazać … - myślę, aż w końcu wybieram chyba najgorsze rozwiązanie – seksu nie będzie. – mówię szybko.
     Chłopak śmieje się, chyba źle odczytałam jego intencje.
- I kto tu jest zboczony, świntuchu. – rzuca w moją stronę z uśmiechem na twarzy – Chciałem ci tylko pokazać coś, co może sprawi, że wreszcie mi uwierzysz. – rzuca biały T-shirt na łóżko i odwraca się plecami w moją stronę.
    Moim oczom ukazuje się jego opalona i idealnie gładka skóra na której widnieje… mroczny znak. Symbol śmierciożerców znajduje się na prawym barku Scotta.
    Serce na chwilę mi przyspiesza. Przez cały ten czas miałam nadzieję, że to jednak nieprawda, że nie jest on po stronie Voldemorta. Niestety, życie po raz kolejny przypomniało mi, kto rozdaje karty.
    Biorę kilka głębokich wdechów i próbuję pogodzić się z tym przerażającym faktem. Tak, mój przyjaciel jest śmierciożercą. Powiedział mi o tym, a ja muszę dochować tajemnicy. Tylko czy jestem gotowa bronić sojusznika Czarnego Pana?  Wdając się w sojusz z jego sługą, zawieram też pokój z nim, co oznacza, ze godzę się, na zabijanie niewinnych i wszechobecny terror. Będę musiała się nad tym poważnie zastanowić. Na razie nurtuje mnie jednak jedno ważne pytanie.
- Dlaczego twój znak jest na plecach? – pytam wprost – myślałam, że widnieje on zwykle na przedramieniu.
- Voldemort potrzebuje tajnych szpiegów. Ze znakiem na ręce byłbym zbyt łatwy do rozpoznania. – wyjaśnia krótko. – Charlotte, wiesz, że nie możesz o tym nikomu powiedzieć… - mówi po chwili zastanowienia.
- Nie jestem idiotką. Domyślam się, że oboje przypłacilibyśmy to życiem – uśmiecham się lekko. – Mogę cię  jeszcze o coś zapytać? -
- Ważne jest by nigdy nie przestać pytać. Ciekawość nie istnieje bez przyczyny. Wystarczy więc, jeśli spróbujemy zrozumieć choć trochę tej tajemnicy każdego dnia. Nigdy nie trać świętej ciekawości. Kto nie potrafi pytać nie potrafi żyć. -  Scott coraz bardziej mnie zaskakuje. Patrzę na niego litościwie. Wiem, że chciał rozluźnić atmosferę, ale cytowanie Einsteina ? Bez przesady…
- Pozostawię to bez komentarza…  A co do pytania to, czy On..- waham się.
- Tak Voldemort wie, że wiesz o mnie. Nie masz się czego bać. – jego usta układają się w ten słodko-łobuzerski uśmiech. Mam wrażenie, że znowu próbuje mnie poderwać, ale tak jak wcześniej wspomniałam, seksu nie będzie.
- Za dużo wrażeń jak na jeden dzień… -  mówię po chwili – idę do siebie, położę się i przemyśle wszystko – oznajmiam.
- Po co masz gdzieś iść? Leżeć możesz tutaj, zresztą myśleć też, pomogę ci, w końcu co dwie głowy to nie jedna. – puszcza mi perskie oko.
     Uśmiecham, się lekko. Może ma racje… to chyba dobry pomysł, żebym trochę została. Chłopak rozjaśni mi wizję na niektóre sprawy.

4 komentarze:

  1. bardzo wciągające... jestem tutaj pierwszy raz, ale na pewno zostaję na dłużej ;) teraz zmobilizuję się żeby przeczytać pozostałe rozdziały, a tak to będę wpadać regularnie czekając na nowości ;)

    obserwuję i zapraszam do mnie ;)
    http://anuula.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  2. To opowiadanie jest wspaniałe, a ten cudny nagłówek z Hogwartem :O Super post, super blog. Muszę poczytać pozostałe rozdziały, napewno są świetnie jak i ten :)
    mlwdragon.blogspot.com
    historiaadam.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. szablon niestety nie mojego autorstwa, ale cieszę się że się podoba :)

      Usuń
  3. fajny pomysł podoba mi się :))
    zapraszam do mnie somethinkanotkink.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń

- Proszę o szczere komentarze, bo to one motywują mnie najbardziej :)
- Linki do swoich blogów zostawiajcie w zakładce SPAM :] (będzie mi łatwiej je ogarnąć)

Zapraszam na blogi mojej kolezanki :)

Obserwatorzy